Kuźwa... umówiłem się z Arturem na spotkanie - miałem zabrać kumpla ze skuterem, Artur też kilku gości, taki mini zlocik w Katowicach... wszystko miało być ładnie, pięknie elegancko - do czasu

najpierw kumpel od skutera powiedział mi ze nie może, bo starszym musi pomóc - "no dobra" - myślę - "pojadę sam". Umówiłem się z Arturem na 17:00 przed Teatrem im. Wyspiańskiego - chciałem wyjechać z domu o 16:10, ale zawieruszyły mi sie gdzieś kluczyki i wystartowałem dopiero o 16:20... "no dobra, może zdążę, w sumie busem 40 minut to nie jest tak źle bo ja na ogarze..." jadę do tych Katowic i czuję że sprzęgło coraz bardziej odmawia posłuszeństwa, a tu prze samymi Katowicami KOREK

jedynka, sprzęgło, gaz, sprzegło, hamulec, luz, sprzęgło, jedynka, sprzęgło, gaz, sprzegło, hamulec, luz, jedynka, sprzęgło, gaz, sprzegło, hamulec, luz, sprzęgło, jedynka, sprzęgło, gaz, sprzegło, hamulec, luz... no i tak sobie stałem i jeździłem co dwa metry do przodu jakieś 10 minut a sprzęgło coraz głośniej zgrzypi piszczy i ciągnie... gdy dojechałem na rondo do którego była taka kolejka, skręciłem jeden zakręt za wcześnie... i błądziłem po Katosach 30 minut nie wiedząc gdzie ja jestem i dokąd jadę

w końcu dojechałem do teatru... o 17:20 - niestety nie było ani Artura, ani nikogo innego... do domu wróciłem wkurzony, bo jeszcze mi się akumulator rozładował
